Chyba nie było ze mną najlepiej. Przyjaciele jednak nie zapomnieli o mnie. Zabrali mnie do swojego domu. Kierownictwo Dietdomu pozbyło się mnie bardzo chętnie. Zarzucono mi lenistwo i nieposłuszeństwo. Chora i leniwa byłam im ciężarem. Teraz już nie pamiętam, czy poszłam o własnych siłach, czy zaniesiono mnie.
Znalazłam się w czystym i ciepłym pomieszczeniu, a panie Maria i Helena opiekowały się mną troskliwie. Już nie czułam się opuszczona i nikomu niepotrzebna. Mimo, że byłam chora to jednak pragnęłam chorować jak najdłużej i być choć odrobinę kochaną, odczuwać czyjeś zatroskanie. Bałam się powrotu do przytułku; wolałam umrzeć niż tam się znowu znaleźć.
Tymczasem choroba nie ustępowała. Miałam nadzieję, że gdy skończę 18 lat, a choroba zostanie wyleczona, to zacznę nowy etap życia, już jako osoba dorosła. Marzyła mi się ucieczka w świat, tak jak to uczynił ojciec. Zazdrościłam mu wolności. Ciągle o nim myślałam. Czy on żyje jeszcze i gdzie teraz przebywa?
W czasie trwania choroby marzyłam. Zawsze czegoś pragnęłam, ale to wszystko było nieosiągalne. Z nastaniem wiosny i ciepła choroba zaczęła ustępować. Po wielu latach, gdy mieszkałam już w Polsce, prześwietlenie rentgenowskie wykazało małe zwapnienie na lewym płucu... Chorowałam wtedy na gruźlicę.
Dopiero na wiosnę wstałam i poszłam do szkoły. Chodziłam już do dziesiątej klasy. Niewiele umiałam, ale nigdy nie powtarzałam klas. Jeszcze tylko jeden rok i będę dorosła, mogąc w pełni decydować o sobie. Po chorobie już nie wróciłam do przytułku, zostałam u pań Marii i Heleny.
Nadeszło ciepłe lato. Było bardzo przyjemnie. W dni wolne od pracy chodziłyśmy z panią Heleną do kina, do teatru. Moja przyjaciółka ze swoich starych ubrań i sukien szyła dla mnie jako taki przyodziewek. W łachmanach, które posiadałam wstyd było gdziekolwiek się pokazać. Ubrana mniej więcej przyzwoicie byłam nieodłączną towarzyszką pani Heleny. Znowu chciało się żyć! Ja nawet wynajęłam się do pracy w ogrodnictwie, przy pielęgnacji, a później zbiorze warzyw. Miałyśmy teraz świeże pomidory, kawony i inne warzywa. Napełniałyśmy nimi piwnice. Szykowałyśmy się do zimy.
Późną jesienią wracając ze szkoły po raz drugi w życiu spotkałam „ducha”. Wrócił tatuś. Najmilszy, najwspanialszy, bardzo kochany i drogi. Wiedział, gdzie mnie szukać i czekał cierpliwie, aż wyjdę ze szkoły. Trudno opisać, jaką radość przeżyłam wówczas. Ucałowałam szorstką, męską twarz, przedwcześnie zbielałą głowę.
Ojciec był bardzo męski i przystojny. Mimo, że żył jak włóczęga bez domu, bez rodziny, w ciągłej podróży - przytył. Twarz mu się wygładziła, wyładniała. Bardzo mi się podobał. Jak zawsze pełen optymizmu był wesoły i pogodny. Zdawało mi się, że wcale nie nadrabiał miną.
Spytałam się, czy bardzo się boi.
- Nastąpiła minimalna odwilż, coś w rodzaju pieredyszki - odpowiedział. - Już nie będę uciekał!
Trzeba się było więc przystosować do nowych warunków. W miejscu zamieszkania mamy, ojciec nie mógł się pokazać. Tam przecież umarł i został pochowany. Musiał jednak gdzieś pracować, aby żyć. Podjął bardzo odważną decyzję.
- Pójdę do arteli szewskiej! Tam nie wiedzą nic o mojej śmierci - powiedział.
I rzeczywiście nikt tam nic nie wiedział. Pamiętali tylko nagły wyjazd do Mirhorodu i nic więcej. Dawni współpracownicy powitali go z radością, bo brakowało ludzi do pracy. Dużo starych znajomych zaaresztowano i pewne było, że już nie wrócą.
Ojciec od razu zaczął pracować, a że nie miał mieszkania zostawał na noc w stróżówce. W taki bardzo szczęśliwy i prosty sposób znalazło się względnie bezpieczne miejsce. Kierownik zapomniał zameldować ojca w miejscu pracy, więc nadal nie istniał on w żadnych aktach i dokumentach państwowych jako żywy.
Represje i mordy przygasły. Wszystkie ciosy spadały na naród falami, jak pulsujący ból, który raz się nasila, a następnie - łagodnieje. Nie znaczy to jednak, że strach minął. Ojciec bał się władzy, bał się zwykłych ludzi, bał się aby go ktoś ze wsi nie rozpoznał. Celowo ulokował się w warsztacie w samym kącie - był właściwie niewidoczny. Do miasta wychodził tylko wtedy, gdy było to nieodzowne. Jedzenie i picie przynosiła mama. Razem z babcią nadal mieszkała na wsi w ciemnej komórce, ale to nic! Przecież jeszcze żyły i to się tylko liczyło!
W jakiś, właściwy chyba tylko dla nas sposób byliśmy ludźmi szczęśliwymi. Od roku 1932, czyli początku represji, jedynie dziadek nam zginął...
Komentarze