Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska
1067
BLOG

3.4 - Kot przy zamkniętej komórce

Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska Kultura Obserwuj notkę 5
Nie wiem czy myślałam, czy nawet myśleć nie mogłam, ale coraz bardziej stygłam. Od rodziców i dziadków nie spodziewałam się ratunku. Byłam pewna, że już nie żyją. W końcu przypomniałam sobie, że gdzieś w kącie leży siemię. Usiadłam na nim, bo wydawało mi się, że jest cieplejsze. Gryzłam je wyciskając sok. Uczucie głodu znikało, źle poczułam pragnienie. Bardzo chciało mi się pić, ale wody nie było.

Nagle z pokoju obok usłyszałam miauczenie kota. Podczas grabieży wystraszone kocisko uciekło z domu. Prawdopodobnie głód zmusił je do powrotu. Domyśliłam się, że pewnie przez szczelinę niedomkniętych drzwi Szaruś dostał się do pokoju. W dwójkę byłoby nam raźniej, ale cóż! - ja byłam dla niego nieosiągalna, drzwi były zabite gwoździami.

Moje wołanie jeszcze bardziej spotęgowało beznadziejność sytuacji. Kot miauczał, drapał pazurkami drzwi, a ja nie mogłam nic zrobić! Później znowu zapanowała cisza. Szaruś miał większe szanse niż ja. Gdyby Burek do mnie przyszedł, może pomógłby, albo kogoś przyprowadził. Piesek jednak milczał.

Zostałam sama. Czułam dreszcze przebiegające po całym ciele - jeszcze żyłam. Kiedy przestałam cokolwiek odczuwać zapadłam w sen, a może straciłam przytomność? Chyba nie. Śniłam, miałam ciężki sen. Wydawało mi się, że gdzieś płynę, że uciekam, że ktoś bardzo zły goni mnie i lada moment schwyta. Ja nie mogę już uciekać, nie mogę... Duszę się... I koniec, i nic tylko nicość i cisza. Błogi spokój. Tak mogło zostać. Może byłoby lepiej, bo wszystkie lęki i cierpienia zniknęłyby, ale stało się inaczej.

Kiedy obudziłam się, zobaczyłam pochylonych nad sobą rodziców i babcię. Jakoś dziwnie byli mi obojętni. Nie cieszyłam się jakbym wszystko zapomniała. Dopiero po dłuższej chwili zaczęłam odzyskiwać pamięć. Obojętnie patrzyłam na ich radość. Cieszyli się, że wróciła mi przytomność, że znowu jestem z nimi. Był nawet lekarz, ale ja go nie pamiętam. Później znowu straciłam przytomność. Znowu nawiedzały mnie koszmarne majaki i zwidy.

Dopiero po kilku dniach całkowicie odzyskałam przytomność i... pamięć. Przypomniałam sobie czarną noc i siebie wśród pijanych łotrów. Leżałam w ciepłej pościeli, przykryta pierzyną. Przecież dobrze pamiętam, że wszystkie pierzyny i poduszki zabrano i wywieziono. Stał się jednak cud. Jedna pierzyna ocalała. Po prostu spadła z wozu i zawisła na bramie, a towarzysze po nią już nie wrócili. Byli zbyt zmęczeni i pijani.

To, co przeżyłam w tę mroźną noc musiało się odbić na moim zdrowiu. Byłam poważnie chora. Lekarz stwierdził zapalenie dróg oddechowych i moczowych. Dziadek również był ciężko chory, leżał w drugim pokoju. Było z nim bardzo źle. Pobity do utraty przytomności, opuchnięty, cichutko jęczał. Bardzo mi go było żal. Cierpiał nie tylko z powodu odniesionych ran. Nie mógł znieść tego, że cały majątek, praca wielu lat, zostały w tak bestialski sposób zniszczone.

Chorowaliśmy całą zimę. Ja wyzdrowiałam, ale dziadek nigdy nie wrócił do zdrowia.
W ciągu tej zimy wieś została całkowicie zniszczona. Już nie tylko „kułacy” byli wywłaszczani, ale i reszta gospodarzy. To była tak zwana przymusowa kolektywizacja. Dla nikogo nie było ulg. Zboże, zwierzęta, narzędzia rolnicze zwożono do kołchozu, który nie posiadał żadnych obór dla bydła, trzody, ani stajni dla koni. Naprędce sklecono drewnianą prowizoryczną zagrodę pod gołym niebem i umieszczono tam zwierzęta, a na dworze panował ostry mróz. Był to bowiem sam środek zimy.

Zwierzęta zamarzały w błocie i odchodach. Siano, a nawet słoma zostały również zgnojone. Ludzie o normalnych zmysłach nie byli w stanie patrzeć na takie zniszczenie. Wieś znowu się zbuntowała.

Nasza sąsiadka, pani Misztal, była organizatorką tego zrywu. Ona już nie liczyła się z niczym, nie miała wyboru. Walczyła jak ranne zwierzę - mąż ciężko chory na gruźlicę, drobne dzieci bez chleba, bez kropli mleka. Łudziła się biedna, że uda jej się odebrać majątek. Z grabiami, widłami, kosami szli ludzie do zagrody, zabierali stworzenia. Towarzysze jak szczury pochowali się w kryjówkach i czekali na pomoc milicji.

Na drugi dzień oddziały wojska i milicji zjechały do wsi. I znowu był pogrom, pożary. I znowu lała się krew. Który to już raz? Wszystkie zwierzęta wróciły do zagrody. Czyjeś nieznane, litościwe ręce odwiązywały je i wypędzały w pole, ale i w polu nie było dla nich pożywienia. Pola, łąki i las leżały przykryte grubą warstwą śniegu. Ginęły więc na tym śniegu. Tylko ptactwo z głośnym krakaniem unosiło się w powietrzu, czując świeży żer. To czarne wrony. Te miały ucztę!

Za karę, czyli za to, że ludzie upomnieli się o swoje, cała wieś została rozkułaczona „pod mietiołkę”. Wszyscy, bez wyjątków, nawet ci, którzy wcześniej rozkułaczali innych, byli objęci tą akcją. Zboże zwożono na stację, na dworzec kolejowy i zsypywano w piramidalne kopce. Wagonów oczywiście nie było, a jeżeli nawet stały jakieś puste to były przeznaczone na inne, ważniejsze cele. Tak więc zboże, ziemniaki, różne warzywa leżały sobie na mrozie. Śnieg te dobra obficie przysypał.

Na wiosnę przygrzało słoneczko, popadał deszcz i białe piramidy pięknie się zazieleniły, aż w końcu wszystko zgniło. Pracę ludzką, chleb powszedni zmarnowano.

Wieś zacichła, zamilkła. Nawet psy przestały szczekać. A może ich już nie było? Nasz piesek zginął przecież, dlaczego i inne psy miały ocaleć? Nie pamiętam gdzie się podział nasz kot, nasz Szaruś. To dziwne? Wszystko tak dobrze pamiętam, a o kocie zapomniałam? Musiał gdzieś uciec z głodnego domu.

Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje. Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura